
Natomiast żałuję, że od tygodnia nosiłem się z zamiarem podzielenia się przemyśleniami o tej płycie, a przez kilka dni nie mogłem jej "na spokojnie" posłuchać. Stąd taki poślizg na blogu. Tytułowy singiel zapowiadał rewelację-rewolucję. Niestety nie mamy rewelacji, na szczęście nie mamy rewolucji. Jest to wciąż ta sama, rozpoznawalna Sade. Bardzo, bardzo dobra muzyka, bardzo, bardzo dobry głos, bardzo, bardzo dobry aranż. Tak na moje ucho nie-muzyka fascynata muzyki. Jak często będę sięgał do tej płyty tego nie wiem, ale wiem, że jest to muzyka na różne okazje i niejeden wykonawca mógłby życzyć sobie takich kompozycji. Jak zywkle u Sade - materiałem nie można się znudzić, ponieważ całość trwa trochę więcej niż 40 minut. Pozostaje niedosyt i pozostaje płytę włączyć sobie jeszcze raz. To jest bardzo dobry objaw i słuszna koncepcja :-).
Utwory, które mnie zapadły jakoś bardziej w pamięć oprócz tytułowego to: smoothne i kto wie czy nie najpiękniejsze na płycie "Morning Bird", singlowe "Babyfather" i "Bring Me Home" oraz końcowa ballada "The Sefest Place".
W jednej sentencji pisząc: BARDZO SZADOWA MUZA!
Co zbieg okolicznosci! A ja wlasnie czytam twoj wpis i slucham Sade! Jej nowa piosenka SOLDIER OF LOVE zawladnela moim sercem. Moge jej sluchac bez konca......Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń