Taka nazwa...

Dlaczego "adameria"?

Zaraz, zaraz... to się kojarzy ze słowami: cafeteria, drogeria, pasmanteria, fanaberia, kokieteria, histeria, itp.
W tej witrynce - ma prawo.
Będzie raczej okołomuzycznie. Choć nie zawsze,
a na dodatek widziane subiektywnie.
Zapraszam. Każdego kto tu zajrzy - pozdrawiam. Wszak ważne jest podzielenie się... z Wami.A na koniec - postaram się nie wymądrzać. Uda się:-)?

sobota, 5 grudnia 2009

Rozbujana Armia dziwadeł


Nie ochłonąłem jeszcze po płycie "Der Prozess", a tu już następna. 2009 - to jest rok Armii! Pisałem w poprzednim wpisie dotyczącym Armii, że się obawiam... Całkowicie niepotrzebnie. Być może piszę o tej płycie co najmniej o tydzień za późno, ale wsłuchiwałem się, żeby usiąść i napisać coś sensownego. Poza tym nie mogłem się zebrać, bo ostatnio słabo się zbieram. Czytałem recenzje, czytałem posty na oficjalnym forum Armii i z zaciekawieniem zbierałem opinie innych ludzi. A opinie są różne. Natomiast moje zdanie jest takie, że płyta jest niesamowicie bogata i bogato niesamowita. W zasadzie tu mógłbym zakonczyć. Jednak uprzedzam - przed użyciem wstrząsnąć! Samym sobą, ponieważ ta płyta wyłamuje się z wszelkich kanonów. Również armijnych. Nie mam odpowiedniego dystansu, aby napisać, która płyta Armii jest najlepsza, najważniejsza, itp. itd. Jedno można stwierdzić - "Freak" to tzw. milowy krok zespołu. W którą stronę, tego nie wiem, ale podejrzewam, że sami muzycy Armii nie wiedzą. Dzięki tej płycie wiem, że Armia to zespół wolny artystycznie pod każdym względem, otwarty na własny rozwój i ewolucję muzyczną. Jeśli ktoś myślał, że tytułowa suita "Ultima  Thule" to kres możliwości muzycznych grupy - to był w błędzie, w wielkim błędzie. Raczej tego nie robię, ale tym razem wyjątkowo pozwolę sobie opisać moje wrażenia dotyczące każdego utworu.

Home. Dynamiczny kawałek na dzień dobry z wyraźnie wysuniętym basem i szalejącymi saksofonami, które będa wiodły prym na całej płycie. Ostatnie osiem sekund - muzycznie wali z nóg. "Guess I am ready to see, guess I am ready to go".  Zespół zabiera nas w bajkową podróż.
You Know I Am. Tuba na wstępie i znów saksofony, jakbym słyszał Tie Break (kojarzycie taki zespół?). Szybko i wolno - na przemian. Kto wie czy nie jest to utwór charakteryzujący całą płytę. "You know I am. The sinner". Ja też nim jestem! Jak dobrze to sobie uświadomić po raz kolejny w czasie Adwentu.
Break Out. Perkusja i saksofon zapraszają do rytmu ciągnącego sie przez cały utwór. Przemawia gitara, nie mam pewności, ale chyba gra na niej Robert Brylewski, a może jest ich kilka naraz. Ma się uczucie jakby ktoś na luzie zamiatał, a raczej wymiatał (ślizgał?) po strunach. Można się bujać. Do dyskusji włącza się akoredon. "Break out. Watch out". Na każdym kroku.
Chwila wytchnienia, jakieś szumy, dziwne, kosmiczne dźwięki i...
Grot the Engine Driver. ...dalej biegniemy, ponieważ dynamika utworu nie pozwala nam stać w miejscu. Po odśpiewaniu tekstu znów bas i perkusja wychodzą na czoło, Tom krzyczy, żeby biec i saksofony pozwalają dolecieć do mety. "Ride to the cross, ride till to die. Working at the end of time. Run!". Jaki koniec czasu? Kto wierzy, ten wie.
Green. Z elektronicznego dziwadła wyłania się rytm perkusji, zaśpiew i znów ślizg gitary. Rytm jest powalający. Brawa dla Kreuza! Potem melodyja na klawiszach. Powtórka sekwencji, a następnie złamanie utworu - głos, chyba Merlina, okaryna, a następnie różne perkusyjne dziwadła jak z Afryki. "Hey, I love you son". Kto tak mówi? Kto wierzy, ten wie. "I'm so green". Dosłownie jakbym to ja sam sobie mówił. Już czytałem opinie na temat tego utworu, że jest nudny, że jest niepotrzebna ta druga część... Nawet pewnemu redaktorowi z internetu przytrafiło się napisać, że kolor zielony kojarzy się z (cytuję) "odjazdem narkotycznym" (koniec cytatu). Ratunku!!! Jakby kolor zielony nie mógł kojarzyć się z nadzieją albo tak jak to pewnikiem zostało pomyślane - z niedojrzałością. Ale czasem "tłum redaktorów" jest mądrzejszy niż sam autor tekstów. Tak bywa.
Freak. Bajkowy klimat, znów perkusja odgrywa bardzo ważną rolę i to dosłownie. Dźwięki-przeszkadzajki zdaje się, że mają nam uświadomić, że mamy do czynienia z tytułowym utworem płyty. Spójrzcie na jej okładkę. Kosmici? Dziwadła? Słowo "freak" nie ma jednoznacznego tłumaczenia. Myślę, że celowo. Mnie się to kojarzy dziwnością albo lepiej z dziwem, wybrykiem natury. Ponownie pod koniec utworu melodia i niosący rytm gdzieś się rozpływają. "This is a freak. This is a wonder. This is a life." Jak spoglądam za siebie, na swoje własne życie, jak tu się nie zgodzić...
In the Land of Afternoon (Amagama). Jestem fanem Armii, ale jestem też fanem Floydów. Gdyby Tom nawet nie dodał podtytułu, to i tak słuchając tego utworu przychodzi mi na myśl skojarzenie z wczesnym Pink Floyd. Oczywiście, można mieć tysiące innych skojarzeń muzycznych, np. z King Crimson albo po prostu z jazzem. Tutaj dźwięki na różnych instrumentach, tak latają dookoła, że nie sposób ich opanować. Na koniec utworu pojawia się minutowa ściana dźwięku, ale nie takiego jak to było rozumiane na płycie "Der Prozess". To zupełnie inna ściana jest, bo inne dźwięki są. Przepiękna, naprawdę przepiękna podróż muzyczna.
The Other Side. Dialog saksofonów i gitar, tak należy tu użyć liczby mnogiej.
Przechodzimy do śpiewu Toma i rytmu. Solówki instrumentów. Przejmujący mruko-głos - Merlin? Saksofony, jakbym słyszał trochę stary Tilt, trochę stary Kult a przede wszystkim improwizujące Voo Voo. Na finał płyty pogłosowy śpiew, na pewno Roberta Brylewskiego, tyle że on nie jest pojedynczy, tworzy się jakiś swoisty chór. O, przepraszam, jeszcze saksofony - dominowały na całej płycie, więc wieńczą dzieło. "Seven in Heaven". Książeczka płyty kończy się takim tekstem: "Can you hear me banging? Seventy seven times." Czy coś trzeba dodawać?

Apropos książeczki, to teksty w niej zawarte nie są dokładnie tekstami śpiewanymi. Należy je raczej potraktować jak opisy utworów. Jeszcze o jednym, wymienianym w opiniach, aspekcie płyty. Angielski. Z jednej strony teksty po angielsku nadają uniwersalności całemu materiałowi, z drugiej strony czynią go bardziej tajemniczym. Nie można się zgodzić z "panami redaktorami", że śpiew jest tylko tłem dla dźwięków i jednym z instrumentów. Śpiew uzupełnia muzykę, ale słowa są bardzo, bardzo ważne i są kluczem do zorientowania się, co takiego ma nam do opowiedzenia Tomasz Budzyński. Czytałem też zarzuty, że śpiew jest w wersji "russian english". Nawet jeśli nie jest idealny, a nie jest  (człowiek jest człowiekiem), to wnosi słowiańską, wschodnią nutę. Śpiewany z takim, a nie innym akcentem, czyni tą muzykę bogatszą i ja już nie wyobrażam sobie na "Freaku" akcentu w stylu np. Stinga czy Chrisa Martina.

Uwagi na koniec: To nie jest muzyka, którą można włożyć do szufladki, choć niektórzy już szukają określeń. W wikipedii znalazłem taką definicję na temat freak folku. Nie mówi mi to nic kompletnie i przyznaję, że nie znam żadnego z wymienionych tam zespołów.  Chciałem w ten sposób pokazać, że wszelkie klasyfikowanie powoduje ograniczenia, a muzyka, teksty i śpiew Armii na płycie "Freak" są wolne... artystycznie. I dojrzałe. Czekam na koncert, który już niebawem. Kto nie ma płyty, to małe conieco można posłuchać na myspace.

1 komentarz: